poniedziałek, 1 maja 2017

– 1 –

Wróciła do punktu wyjścia. Chciała opuścić Madryt, by w końcu wyruszyć w podróż do domu, a znów leżała na tym samym, twardym łóżku i wpatrywała się w złuszczoną farbę na suficie. Poprosiła, by ją wysadził dwie przecznice od kamienicy. Nie chciała, by widział jak wygląda życie niektórych ludzi, części na własne życzenie, a dla wielu z przymusu. 

Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła wracając do Artis. Co byłoby, gdyby wysiadła z auta nieznajomego i złapała innego stopa? Obecnie mogła snuć domysły bez końca i tak było to łatwiejsze niż oczekiwanie na nadejście snu. Wiedziała, gdzie znajduje się w tej chwili i na co się pisała. Wiedziała, że jego wypowiedź mogła być zlepkiem nic nieznaczących słów, ale miała nadzieję, że Sergio to naprawdę ktoś, kto jej pomoże stąd uciec. Nic nie obiecywał, po prostu, wspomniał, że jej pomoże. Dlaczego? Nie wiedziała. Przekręciła się na bok spoglądając na wejście do pokoju, gdzie stały dwie niewysokie postacie i zaczęły się śmiać pokazując palcami w jej stronę. Padł głupi komentarz po angielsku, a dziewczyny zbiegły po drewnianych schodach reagując na wzywający je okrzyk hiszpańskiego, nikomu nieznanego, malarza.

Nie była tutaj lubiana. Nic dziwnego, nie wpisywała się w tutejsze standardy. Nie malowała obrazów, nie potrafiła śpiewać, nie umiała żebrać na ulicach, nie znała hiszpańskiego. Każdy element jej życia i osobowości był czynnikiem wyróżniającym jej osobę spośród mieszkańców kamienicy Artis, najmłodsi mieszkańcy przypominali o tym najbardziej. Starsi starali się ignorować ją, nie licząc tych, którzy jawnie okazywali jej wrogość.

Trafiła tutaj pewnego dnia, gdy poszukiwała schronienia. Nie przygotowała się na takie wydatki, jakie zmuszona była ponieść. Z kilkoma euro w portfelu próbowała znaleźć nocleg na kilka dni, by odzyskać siły i w jakiś sposób wrócić do domu, którego też już właściwie nie miała. Został zlicytowany przez bank. Zaprosiła ją młoda kobieta w słomkowym kapeluszu spacerująca z paletą i pędzlem w dłoni przed sztalugą ustawioną przed wejściem do budynku. Znała angielski, potrafiła słuchać i nie współczuła sztucznie. 

Odeszła dwa tygodnie temu. Wsiadła do samochodu jakiegoś faceta i odjechała. Podobno wzięła z nim ślub, mieszka w małym domku, gdzieś w spokojnej okolicy i maluje obrazy. Była jedyną osobą z którą Amber potrafiła znaleźć wspólny język. Była, ale już jej nie ma.

* * *

Zamiast treningu menadżer zorganizował pogadankę dla całego zespołu, kadry trenerskiej i ekipy obsługującej. Zidane miał w zwyczaju, raz na jakiś czas, zwołać zebranie, gdzie mógł poddać dyskusji kwestie związane z klubem. Było to standardowe omawianie wizji na zespół idealny, planowanie nowej serii treningowej i rozpisanie grafiku, który później i tak ulegał, przynajmniej, pięciu zmianom. 

Wszyscy przywykli do tego typu spotkań. Siedzieli i słuchali wszystkich trenerów, co któreś zdanie jeden z zawodników zabierał głos, a później znów mówił menadżer. Słuchali, ale w międzyczasie rozmawiali między sobą, uciszani przez trenera bramkarzy, będącego najbardziej wyczulonym na punkcie niepotrzebnych szeptów.

Sergio siedział pomiędzy Garethem, a Jamesem Rodriguezem, którzy rozmawiali o planach na wakacje, jakby miały być one za tydzień, a nie pół roku. Jednym uchem wpuszczał, drugim wypuszczał to, co mówili. Nadal brakowało mu Ikera, który potrafił zająć go rozmową, albo wesprzeć choćby wymownym milczeniem. Myśl o nim pojawiała się często, gdy coś go dręczyło. Niestety, Casillasa już tu nie było, ale pamiętał o nim, w każdej chwili, a szczególnie, gdy zakładał opaskę kapitana.

Nie było też Pilar, która odeszła na własne życzenie. Choć, być może, nie całkiem z własnej woli, ale musiał w końcu zasugerować jej, że coś musi z tym zrobić. Tak nie mogli żyć, on tak nie mógł. Nie wymagał wiele, a jednak za dużo. Rozstali się pół roku temu, a jej postać nadal krążyła w jego myślach. Widział się z nią kilka razy, wyglądała lepiej i podobno też tak się czuła. Nie rozważał powrotu do niej. Uznał, że nic dwa razy się nie zdarza. Zresztą, kilkukrotnie pisano o jej nowych znajomościach. Nie jemu było oceniać z kim się zadaje jego była partnerka.

Wybrał życie singla, choć kilkukrotnie łączono go z różnymi modelkami, czy wokalistkami. Niestety, ludzie musieli być zawiedzeni dowiadując się, że Ramos nadal pozostaje sam, co jednak dla rzeszy fanek musiało być informacją pocieszającą.

Słysząc pochrząkiwanie Bale'a wrócił myślami na ziemię. Skupił spojrzenie na Zizou nim ktokolwiek, poza kolegami, zdążył się zorientować, że odpłynął myślami gdzieś daleko. Nie była mu potrzeba awantura z menadżerem. Ostatnio miał z nim kilka spięć, czy potrzebnych, czy też nie – zdania były podzielone. Obecnie doszli, do jako takiego, porozumienia. Miał nadzieję, że tak zostanie. Był to trudny czas dla Realu Madryt, a mnożenie konfliktów i problemów nie było wskazane. I tego wszyscy starali się trzymać.

Odetchnął słysząc, że menadżer kończy spotkanie i nie prosi go, jako kapitana, o wygłoszenie kilku słów związanych z poruszanymi tematami. Nie miał pojęcia o czym była mowa w drugiej części zebrania. 

Wyszedł na korytarz, gdzie czekał już Bale, który z każdego spotkania znikał najszybciej z drużyny, ale tym razem było to uzasadnione. Sergio poprosił go o dowiedzenie się kilku szczegółów w kwestii wolnej posady. Nie zawiódł się. Gareth od razu przekazał pozyskane informacje, uzupełniając je o krótką historię ze swoje życia.
– A teraz, tak na poważnie... W jakim celu jest tobie to potrzebne? – Bale szedł równo z Ramosem kierując się do wyjścia. – Pracy chyba nie zmieniasz?
Sergio zgromił go wzrokiem.
– Ktoś szuka pracy i chcę mu pomóc – odpowiedział lakonicznie.
Bale chciał zapytać o coś jeszcze, ale Marcelo odciągnął go na bok, chcąc podzielić się nowiną niecierpiącą zwłoki.

Sergio podjął decyzję. Musiał tam pojechać, znaleźć Amber i poczynić właściwe kroki, by jej pomóc. Podobno wszystko, co czynimy wraca do nas – chciał w to wierzyć i tego się trzymał. Wsiadł w auto i ruszył, nie jak zwykle w stronę domu, a w przeciwnym kierunku.

* * *

Kamienica bohemy artystycznej była wspólnotą mającą kilka niepisanych zasad. Wszyscy pilnowali, by ich przestrzegano. Oczywiście, od każdej reguły był wyjątek, ale nie zawsze to wyglądało tak, jak miałoby się nadzieję, by mogło wyglądać. Jedną z najważniejszych zasad było dokładanie się do utrzymania. Co kilka dni organizowane były zbiórki pieniędzy na żywność, opłaty i wszystko inne, co było konieczne. Drugą zasada mówiła, że nie wolno sprowadzać nikogo, kto mógłby w jakikolwiek zaszkodzić komukolwiek z Artis, niemile widziani byli wszyscy znacznie różniący się od standardowego członka bohemy. Elegancko ubrani, dobrze usytuowani, zuchwała młodzież, chuligani, panie lekkich obyczajów – nikt z takich ludzi nie miał wstępu. 

Amber zamiatała zaułek, gdzie bawiły się, co dzień, dzieciaki z okolicy. Mogły tutaj w spokoju rysować kredą po betonowych płytach, grać w klasy. Tutaj mogły być dziećmi, jakich było co raz mniej. Z tygodnia na tydzień liczba roześmianych łobuziaków zmniejszała się. Dorastali, wybierali komputery zamiast zbaw z rówieśnikami twarzą w twarz. 

Nie miała pieniędzy, więc musiała pracować na swoje utrzymanie. Wczoraj prawie wyruszyła w podróż, a dziś znów robiła te same rzeczy, które powtarzała codziennie, od trzech miesięcy. Błędne koło, któremu sama pozwoliła się toczyć. Oparła szczotkę o murek. Usiadła na pniu drzewa służącym za krzesełko, podstawkę i stolik jednocześnie. Gdzie los ją prowadził?

Podniosła wzrok na okno znajdujące się od strony zaułku, usłyszała swoje imię i kilka słów po hiszpańsku, które na pewno nie brzmiały przyjaźnie. Spodziewała się, że to kolejne upomnienia, czy zwyczajne gonienie do pracy. Chwilę później z okna wychyliła się szczupła, jasnowłosa dziewczynka ucząca się angielskiego w szkole, będąca promyczkiem radości i maskotką tego miejsca. Spędzały razem sporo czasu, 10-latka podkradała resztki kosmetyków Amber, a także jej biżuterię, przebierając się i paradując po wszystkich piętrach.
– Wszyscy są bardzo źli. Bardzo źli na Ciebie. Jakiś elegancki pan pyta o Amber, a to nie podoba się wszystkim. Pamiętasz Sarę? To nie było fajne! Obiecała, że będzie tutaj na zawsze. Idź. Stoi przed drzwiami. Idź. – Zatrzasnęła okiennice, aż małe szybki zadrżały niebezpiecznie. Była zasmucona i zirytowana. 
Amber nie od razu domyśliła się o co chodzi, ale z każdą sekundą zaczynało do niej docierać, kto może być gościem, który wzbudził taki niepokój w mieszkańcach kamienicy. Wstała z pnia i skierował się ku wyjściu na ulicę. Stanęła za rogiem budynku i ostrożnie wyjrzała upewniając się, że to nikt inny, jak "kierowca-wybawiciel". 
– Dzień dobry. – Wyszła zza ściany budynku, wsuwając ręce w kieszenie spodni, chcąc tym samym ukryć ich drżenie. Zawsze tak miała, gdy się stresowała.
Odwrócił się w jej stronę odchodząc od schodów prowadzących do wejścia. Ubrany w dżinsy i sportową bluzę nie pasował do opisu "typowego eleganckiego", jaki jest z reguły niemile widziany w pobliżu Artis, ale widocznie jego wizerunek wpasował się do stereotypowego "wroga artystów", poniekąd, na pewno, za sprawą rozpoznawalnej twarzy.
– Nie obiecywałem, ale powiedziałem, że postaram się zjawić i pomóc tobie, jak tylko będę umiał. – Mówił powoli i spokojnie, jakby zastanawiał się, czy jego angielski brzmi zrozumiale. Na co dzień posługiwał się w większości językiem hiszpańskim, więc nie był mistrzem w rozmawianiu w innych językach niż ojczysty.
– Jak? Znaczy się, jak chcesz mi pomóc? – Popatrzyła na niego zainteresowana tym co mówił. Chcieć, a móc pomóc to dwie różne kwestie. Zresztą, jak on to widział? Wyciągnie ją stąd, wykupi bilet do Polski i odstawi na lotnisko, czy w jaki sposób miało to wyglądać?
– Mam dla ciebie ofertę, tymczasową, ale powinna pomóc ci stanąć na nogi?
– Ofertę? – Wyciągnęła ręce z kieszeni i jedną dłonią zaczęła skubać listki drzewka stojącego pod oknem.
– Pracę. Nic nielegalnego, ani nieetycznego. – Uśmiechnął się nieznacznie. – Jest wolna posada w ekipie sprzątającej na Santiago Bernabeu. Mogłabyś spróbować, zarobiłabyś trochę euro, a później mogła znaleźć coś innego, stanąć na nogi. Zostać tu lub wrócić do swojego kraju. – Przedstawiał sprawę jasno. Kiedyś w podobny sposób pomógł kuzynowi jednego z kolegów, choć wtedy załatwił mu nieco inną pracę. Młody stanął na nogi i dziś pracuje, na niezłym stanowisku, w firmie informatycznej.
– Brzmi nieźle, ale...
– Ale co?
– Ślepa uliczka. Jeśli stąd odejdę, nie będę miała możliwości powrotu. Nie mam, gdzie mieszkać. – Pokręciła głową, kątem oka wychwyciła ukradkowe spojrzenia kilku osób wychylających się zza drzwi. – Błędne koło. – Wzruszyła ramionami nieco zrezygnowana. 
– Nie będę namawiał. Twój wybór. – Odwrócił się i ruszył w stronę z której przyszedł. – Każda podjęta decyzja niesie za sobą konsekwencje. Zawsze trzeba być na to gotowym.
– Łatwo mówić. Trzeba być gotowym, ale nie zawsze się jest... – wymruczała pod nosem odprowadzając wzrokiem Sergio. Był co raz dalej, a wraz z nim jakakolwiek szansa na zamianę w jej marnym życiu. 
Wbiegła do kamienicy kierując się od razu do swojego lokum. Na łóżku siedziała jasnowłosa Rosa i tuliła jej plecak. Popatrzyły na siebie w milczeniu, po czym 10-latka oddała własność starszej koleżance. 
– Idź, ale obiecaj, że jeszcze się zobaczymy. Będę tęsknić. – Przytuliła ją na pożegnanie i z powrotem usiadła na łóżku. – Idź już! Bo będę płakać.
Amber pocałowała ją w czoło i zabierając swoje rzeczy wybiegła z pokoju, a chwilę później z budynku.

Szedł powoli dając dziewczynie czas do namysłu. Wyciągnął do niej pomocną dłoń, ale czy ją przyjmie – nie miał pewności. Stanął na chwilę i odwrócił w stronę kamienicy słysząc urwane angielskie słowa. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i nawet na chwilę nie zatrzymała się, biegła krzycząc:
– Zaczekaj! Zgadzam się.

Szybkim krokiem, w jego stronę, zmierzła ubrana na czarno dziewczyna. Udało się. Nie wiedział czemu, ale cieszył się, że podjęła taką decyzję. Była osobą, której pomógł z własnej woli, po raz pierwszy, od czasu rozstania z Pilar. Jej też chciał pomóc, a ona odrzuciła jego propozycję – nie chciała, by opłacał leczenie, nie chciała by płacił za mieszkanie. Odeszła przeklinając go. Wybrała uzależnienie od leków i mieszkanie z matką.
Amber zatrzymała się przed mężczyzną, schyliła się wspierając ręce na udach i próbowała złapać oddech. Nie miała najlepszej kondycji. Nigdy nie lubiła ćwiczyć. 
– Wygrałeś – wypowiedziała odzyskując mowę, choć nadal oddychała szybciej niż normalnie.
– To nie był żaden konkurs, ani wyzwanie. – Skwitował. – Przyjmujesz ofertę?
– Tak. Powiedz mi, co mam robić. – Pokiwała głową. 
– Chodź ze mną. Trzeba będzie trochę zmodyfikować mój plan pomocy.
Spojrzała na niego pytająco, ale nie odezwała się. Poprawiła plecak przewieszony przez ramię i ruszyła, idąc kilka kroków za nim. Co miał na myśli mówiąc o modyfikacji planu?

3 komentarze:

  1. Ta wersja opowiadania jest nawet lepsza niż poprzednia, a myślałam, że lepiej być nie może ;)
    Uwielbiam! Czekam na następny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaczęło się dość intrygująco :D
    Nadal mamy zagubioną Amber i pomocnego Sergio, tylko co tu dalej pozmieniasz?
    Czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń